ROZDZIAŁ VI



                Zegarek na mojej prawej ręce wyświetlał właśnie godzinę 3.00. Nagle poczułam jak coś lub ktoś zgniata masywnym ciałem moje nogi. Chciałam otworzyć oczy, ale nie mogłam. Słyszałam huczenie sów i wycie wilków oraz oddech… nie należał on jednak do Asi. Wiedziałam to… Głucha cisza w mojej głowie, zero myśli, kompletnie nic. Czy już ranek… wątpię, więc o co chodzi? Zdrętwiałam. Przewrócę się. Chwila nie mogę… paniczny strach napłynął do mojego mózgu. Chciałam ruszać ręką, ale nie mogłam. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Chciałam otworzyć oczy, ale tym razem mogłam. Jednak szybko pożałowałam tego czynu. Moim oczom ukazał się jednorożec…
Jego złamany róg tkwił na środku posiniaczonej głowy. Oczy miał zakrwawione, pełne przerażenia, trwogi, bólu, gniewu i śmierci. To ostatnie przeważało nad pozostałymi. Zwierzę miało sinobladą skórę, a na jego tułowiu i nogach widać było zarówno blizny, jak i świeże rany. Grzywa i ogon były umazane błotem, krwią, smarem i innymi wydzielinami. A kopyta… kopyt nie miał. Tylko zabandażowane końce nóg, przez które ciągnął za sobą cienkie ślady czerwonego płynu. W jego żyły wdało się zakażenie. Były one czarne niczym smoła, niewiarygodnie obrzęknięte i pokrywały całe ciało. Leżał na moich nogach. Jego kościste cielsko wbijało się w moje dolne kończyny i powodowało straszny ból. Patrzył się na mnie swoimi mrocznymi oczami, a ja nie mogłam odwrócić wzroku. Po chwili, która trwała wieczność, uniósł sine rogi warg ku górze, ukazując zniszczone próchnicą, podziurawione zęby. Miała to być chyba imitacja uśmiechu, którego pojawienie się na ryju stworzenia wywołało w mojej czaszce panikę. Jednak ten dziwny gest trwał tylko kilka sekund.
Właśnie w tym momencie zdałam sobie sprawę, że widzę go dokładnie, mimo nocy panującej wokoło. Jednorożec poniósł dumnie głowę ku gwiaździstemu niebu. W tym momencie ujrzałam szeroką szramę na środku szyi ciągnącą się poziomo i przechodzącą przez sam środek miejsca, pod którym znajduję się krtań. Rumak wydał z siebie przeraźliwe rżenie przypominające uruchamianie popsutego traktora z lat ‘90. Po czym jego silna szczęka chwyciła mnie za nogę, rozcinając ją w okolicach kostki i powodując silny krwotok oraz niewyobrażalny ból. Zwierzę zaczęło ciągnąć mnie po twardym żwirze, którego odłamki wbijały się w moje plecy jak igła w miękki materiał. Moje ciało zostawiało za sobą krwisty ślad. Byłam tak przerażona, że nie czułam bólu spowodowanego uderzeniem głową o kamień i wejściem w krzak pełen kolców, które powbijały się w moją twarz i przecięły dolną wargę na pół. Krew zalewała moje oczy i usta. Nie dość, że nic nie widziałam, krztusiłam się własną krwią. Myślałam, że powoli umieram, ale jak się później okazało, nie taki był mój los.
                Po długich minutach, które trwały wieki, dotarliśmy do celu. Było to jezioro. Ogromne jezioro. Lustro wody lśniło w złowieszczym mroku. Jednorożec z rozmachem wrzucił moje ciało do wody. Krew wypłukała się z moich oczu i ust. Jednak znowu zostały zalane, tym razem czystą, lodowatą wodą. Zmora wyrzuciła mnie na brzeg, wylewając przy tym nadmiar owej cieczy z miejsc o których już wcześniej mówiłam. Byłam cała mokra. Drżałabym, gdybym mogła się ruszać, a moja szczęka drgałaby niemiłosiernie, stykając moje górne i dolne zęby, które wydawałyby charakterystyczny dźwięk. Niestety nie mogła tego uczynić, choć mój mózg widocznie tego chciał. Od tego dostałam straszną migrenę rozrywającą moje skronie. Rozejrzałam się po miejscu, w którym się znalazłam na tyle, ile mogłam, ponieważ nadal moje mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa. Ujrzałam las liściasty z przeważającą ilością brzóz, których gałęzie chwiały się pod wpływem letniego wiatru. Leżałam pod jedną z nich. Kątem oka zauważyła, że na białej korze drzewa wyryty jest znak wyglądający jak znak zapytania.
 Nagle widmo spojrzało na mnie porozumiewawczo, zarżało na pożegnanie i zniknęło. Paraliż ustąpił, a ja znów leżałam na zielonej trawie z wtuloną i zanurzoną w głębokim śnie Asią. Rozejrzałam się energicznie w poszukiwaniu potwora, jednak nie było po nim ani śladu, a jedyny dźwięk, który usłyszałam, było ciche mruknięcie przyjaciółki. Zamknęłam oczy i natychmiast zasnęła skonana jak po przebiegnięciu 20 km maratonu.
                Następnego dnia przy porannej herbacie  z przerażeniem w głosie opowiedziałam całą historię Asi i babci. Babunia stwierdziła, że miałam tzw. paraliż senny. Dowiedziałam się, że ona również czasami go ma i nie mam się czym przejmować oraz brać sobie tego do serca. Na te słowa moja koleżanka czule mnie przytuliła. Ja odwzajemniłam jej uścisk, ale w mojej głowie toczyło się głębokie rozmyślanie. Nie wydaję mi się, żeby był to zwykł sen. Może to proroctwo, fikcja albo wizja przeszłości. Dowiemy się wkrótce…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz