Zegarek
na mojej prawej ręce wyświetlał właśnie godzinę 3.00. Nagle poczułam jak coś
lub ktoś zgniata masywnym ciałem moje nogi. Chciałam otworzyć oczy, ale nie
mogłam. Słyszałam huczenie sów i wycie wilków oraz oddech… nie należał on
jednak do Asi. Wiedziałam to… Głucha cisza w mojej głowie, zero myśli,
kompletnie nic. Czy już ranek… wątpię, więc o co chodzi? Zdrętwiałam. Przewrócę
się. Chwila nie mogę… paniczny strach napłynął do mojego mózgu. Chciałam ruszać
ręką, ale nie mogłam. Chciałam płakać, ale nie mogłam. Chciałam krzyczeć, ale
nie mogłam. Chciałam otworzyć oczy, ale tym razem mogłam. Jednak szybko
pożałowałam tego czynu. Moim oczom ukazał się jednorożec…
Jego złamany róg tkwił na środku
posiniaczonej głowy. Oczy miał zakrwawione, pełne przerażenia, trwogi, bólu,
gniewu i śmierci. To ostatnie przeważało nad pozostałymi. Zwierzę miało
sinobladą skórę, a na jego tułowiu i nogach widać było zarówno blizny, jak i
świeże rany. Grzywa i ogon były umazane błotem, krwią, smarem i innymi
wydzielinami. A kopyta… kopyt nie miał. Tylko zabandażowane końce nóg, przez
które ciągnął za sobą cienkie ślady czerwonego płynu. W jego żyły wdało się
zakażenie. Były one czarne niczym smoła, niewiarygodnie obrzęknięte i pokrywały
całe ciało. Leżał na moich nogach. Jego kościste cielsko wbijało się w moje
dolne kończyny i powodowało straszny ból. Patrzył się na mnie swoimi mrocznymi
oczami, a ja nie mogłam odwrócić wzroku. Po chwili, która trwała wieczność,
uniósł sine rogi warg ku górze, ukazując zniszczone próchnicą, podziurawione
zęby. Miała to być chyba imitacja uśmiechu, którego pojawienie się na ryju
stworzenia wywołało w mojej czaszce panikę. Jednak ten dziwny gest trwał tylko
kilka sekund.
Właśnie w tym momencie zdałam
sobie sprawę, że widzę go dokładnie, mimo nocy panującej wokoło. Jednorożec
poniósł dumnie głowę ku gwiaździstemu niebu. W tym momencie ujrzałam szeroką
szramę na środku szyi ciągnącą się poziomo i przechodzącą przez sam środek
miejsca, pod którym znajduję się krtań. Rumak wydał z siebie przeraźliwe rżenie
przypominające uruchamianie popsutego traktora z lat ‘90. Po czym jego silna
szczęka chwyciła mnie za nogę, rozcinając ją w okolicach kostki i powodując
silny krwotok oraz niewyobrażalny ból. Zwierzę zaczęło ciągnąć mnie po twardym
żwirze, którego odłamki wbijały się w moje plecy jak igła w miękki materiał.
Moje ciało zostawiało za sobą krwisty ślad. Byłam tak przerażona, że nie czułam
bólu spowodowanego uderzeniem głową o kamień i wejściem w krzak pełen kolców,
które powbijały się w moją twarz i przecięły dolną wargę na pół. Krew zalewała
moje oczy i usta. Nie dość, że nic nie widziałam, krztusiłam się własną krwią.
Myślałam, że powoli umieram, ale jak się później okazało, nie taki był mój los.
Po
długich minutach, które trwały wieki, dotarliśmy do celu. Było to jezioro.
Ogromne jezioro. Lustro wody lśniło w złowieszczym mroku. Jednorożec z
rozmachem wrzucił moje ciało do wody. Krew wypłukała się z moich oczu i ust.
Jednak znowu zostały zalane, tym razem czystą, lodowatą wodą. Zmora wyrzuciła
mnie na brzeg, wylewając przy tym nadmiar owej cieczy z miejsc o których już wcześniej
mówiłam. Byłam cała mokra. Drżałabym, gdybym mogła się ruszać, a moja szczęka
drgałaby niemiłosiernie, stykając moje górne i dolne zęby, które wydawałyby
charakterystyczny dźwięk. Niestety nie mogła tego uczynić, choć mój mózg
widocznie tego chciał. Od tego dostałam straszną migrenę rozrywającą moje
skronie. Rozejrzałam się po miejscu, w którym się znalazłam na tyle, ile
mogłam, ponieważ nadal moje mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa. Ujrzałam las
liściasty z przeważającą ilością brzóz, których gałęzie chwiały się pod wpływem
letniego wiatru. Leżałam pod jedną z nich. Kątem oka zauważyła, że na białej
korze drzewa wyryty jest znak wyglądający jak znak zapytania.
Nagle widmo spojrzało na mnie porozumiewawczo,
zarżało na pożegnanie i zniknęło. Paraliż ustąpił, a ja znów leżałam na
zielonej trawie z wtuloną i zanurzoną w głębokim śnie Asią. Rozejrzałam się
energicznie w poszukiwaniu potwora, jednak nie było po nim ani śladu, a jedyny
dźwięk, który usłyszałam, było ciche mruknięcie przyjaciółki. Zamknęłam oczy i
natychmiast zasnęła skonana jak po przebiegnięciu 20 km maratonu.
Następnego
dnia przy porannej herbacie z
przerażeniem w głosie opowiedziałam całą historię Asi i babci. Babunia stwierdziła, że miałam tzw. paraliż senny. Dowiedziałam się, że ona
również czasami go ma i nie mam się czym przejmować oraz brać sobie tego do
serca. Na te słowa moja koleżanka czule mnie przytuliła. Ja odwzajemniłam jej
uścisk, ale w mojej głowie toczyło się głębokie rozmyślanie. Nie wydaję mi się,
żeby był to zwykł sen. Może to proroctwo, fikcja albo wizja przeszłości.
Dowiemy się wkrótce…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz