ROZDZIAŁ III

          Minęła chwila, nim rozległ się niepewny głos Asi:
          – Co robimy?
          Choć sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie, nie należałam do typów osób, które siedzą bezczynnie i nic nie robią, kiedy wokół nich coś się dzieje. Odwróciłam  się i podeszłam do drzwi, szarpiąc je za zardzewiałą klamkę.
          – Ani drgną – westchnęłam.
          Cieszyłam się, że jest ciemno i Asia nie mogła mnie zobaczyć; ręce trzęsły mi się jak nigdy dotąd, a ciało pokryła gęsia skórka.
          – Musimy znaleźć inne wyjście – zawyrokowała dziewczyna. – Najpierw przydałoby się jednak trochę światła.
          Uważając, by przypadkiem na coś nie wpaść, podążałyśmy ostrożnie wzdłuż ścian, dotykając ich rękoma. Były stare i zakurzone, a pokrywająca je farba odklejała się wielkimi płatami. Ja poszłam w lewo, a Asia w prawo. Już po chwili rozległo się charakterystyczne klik i na suficie zapaliły się lampy.
          Z początku zmrużyłam oczy tak mocno, że nie mogłam nic dostrzec. Dopiero po chwili otworzyłam powieki, a z moich ust wydobyło się ciche westchnienie.
          Sala, w której się znajdowaliśmy, była ogromna. Posąg jednorożca stał dopiero przy jej początku; pomieszczenie ciągnęło się znacznie dalej. W życiu nie pomyślałabym, że kiedyś było to kino. Stare i brudne ściany były ozdobione obrazami tak zakurzonymi, że nie dało się dostrzec, co przedstawiają. Tuż nad naszymi głowami, wzdłuż bocznych ścian ciągnął się mały, drewniany balkonik, lecz nigdzie nie mogłam dostrzec prowadzących do niego schodów. Za wielkim posągiem stały brudne kanapy, których czerwony kolor był tak wyblakły, że z trudem go rozpoznałam. Pomiędzy meblami ustawionymi do siebie tyłem stał okrągły, drewniany stoliczek. Leżały na nim porozrzucane karty i jedna szklanka, do połowy wypełniona brązowym płynem. Choć kompletnie się na tym nie znałam, byłam skłonna stwierdzić, że było to whisky. Cała ta sceneria przypominała mi XIX-wieczne kasyno.
          Asia podeszła do stolika i chwyciła pierwszą lepszą kartę, zaraz tego żałując – w powietrze wzbiła się fala kurzu, od której zaczęłyśmy psikać jak szalone.
          – To niesamowite – powiedziałam. – Wygląda zupełnie tak, jakby ktoś zostawił to wszystko i opuścił to miejsce w pośpiechu. Ciekawe czemu?
          – Przekonajmy się – odparła Asia.
          Gdy spojrzałam na nią zdziwiona, wskazała mi dalszą część pomieszczenia.
          Tuż za fotelami była pusta przestrzeń, która wyglądała jak parkiet do tańczenia. Gdzieś pod ścianą leżał nawet zawieruszony obcas. Kiedy go zobaczyłam, poczułam się jeszcze bardziej niespokojna. Dalej znajdowały się już tylko stare, dębowe drzwi. Nad nimi wznosił się drewniany łuk, w którym był wyrzeźbiony również napis. Niestety, nie wszystkie literki były czytelne. Z tych ocalałych udało nam się odczytać:

„Wit   ie w Kr i ie Tę zow  h K p t”

          – To bez sensu – jęknęłam sfrustrowana, kiedy nie udało nam się odczytać napisu.
          Asia chwyciła mnie za rękę, a w jej spojrzeniu dostrzegłam pokrzepiającą iskrę.
          – Mi też się to nie podoba – powiedziała – ale musimy iść dalej.
          Wiedziałam, że ma rację. To była nasza jedyna szansa, by się stąd wydostać. Jeśli wyjście w ogóle istniało...
          Próbując przezwyciężyć strach, popchnęłam drzwi i uczyniłam krok do przodu, ciągnąc za sobą Asię. Znalazłyśmy się w długim korytarzu ze schodami prowadzącymi na dół. Nie było tu lamp, ale na ścianie obok wisiała niewielka świeczka, ledwie ogarek. Akurat miałam w kieszeni zapałki, więc nie wahając się, rozpaliłam światło. Od razu zrobiło się nam raźniej.
          Ruszyłyśmy w dół, ostrożnie stawiając kroki. Kiedy schody zakręciły w lewo, zaczęłam liczyć stopnie. Do dziś nie jestem pewna, czemu to zrobiłam, jednak z każdym kolejnym serce biło mi coraz szybciej. Powtarzałam sobie, by być dzielną, ale to nic nie dawało. Widziałam w wyobraźni młodsze ode mnie dzieciaki z filmu, dzieciaki, które pokonują trudne zadania i przeszkody, ale w głowie pojawiała mi się tylko jedna myśl – brednie.
          Nagle schody się skończyły. Gdy wyszłam z zakrętu, potknęłam się i poleciałam jak długa. Ciągle trzymałam kurczowo rękę Asi, więc nie potrafiąc utrzymać mojego ciężaru, poleciała za mną. Nie pamiętam samego upadku; wiem tylko, że kiedy otworzyłam znowu oczy, leżałam wśród niekończących się kłębów kurzu i pyłu, a ona leżała tuż obok mnie, postękując i kaszląc.
          – Wszystko w porządku? – spytałam przerażona. – Asia, nic ci nie jest?
          Dziewczyna pokiwała tylko przecząco głową i powoli podniosła się na nogi. Dopiero gdy zauważyłam, że znowu ogarnia nas mrok, rozejrzałam się za świecą i zaklęłam w duchu – zgnieciony knot leżał w ziemi i nie nadawał się już do niczego.
          Poczekałam, aż moje oczy przyzwyczaiły się do mroku i wstałam. Jedyne co dostrzegałam to niewyraźne kształty pod ścianami, które nie miały końca. Sięgnęłam dłonią, by raz jeszcze pochwycić Asię, ale moja ręka przecięła powietrze i nic więcej.
          – Asia? – wymamrotałam przerażona. – Jesteś tu?
          W jednej chwili wypełniły mnie wszystkie lęki z dzieciństwa i z chwili obecnej; wszystkie koszmary, złe myśli, wspomnienia – w jednej chwili przed oczami śmigały mi setki obrazów, każdy kolejny gorszy od poprzedniego.
          Zacisnęłam pięści. Nie wytrzymałam.
          – ASIAAA!
          Mój wrzask wypełnił mroczne pomieszczenie, odbijając się od ścian. Wtedy gdzieś obok rozległ się cichy, przestraszony głos:
          – Cholera, Zosia! Czego się tak drzesz?
          Odetchnęłam z ulgą, a zrobiłam tak głośno, że chyba obudziłabym zmarłego.
          – Nigdy nie waż się robić mi czegoś takiego, słyszysz? – po moich oczach popłynęły ciepłe łzy. – Nigdy już mnie nie zostawiaj. Proszę.
          Nawet jeśli Asia coś wtedy odpowiedziała, zagłuszył ją upiorny ryk. Z początku brzmiał jak brzęczenie natrętnej muchy, potem jednak przerodził się w całe setki much. Skrzywiłam się i już chciałam zacząć znowu krzyczeć, kiedy ujrzałam rozpalające się światło. Zaśmiałam się nerwowo, choć w rzeczywistości trzęsłam się ze strachu. To tylko lampy, uspokajałam się w duchu, ale nic to nie dawało. To lampy tak brzęczały, ty idiotko.
          W końcu moja prośba się spełniła i przestałam się trząść. Zamiast tego zamarłam w bezruchu i wstrzymałam oddech.
          Pomieszczenie, w którym się znajdowałyśmy, było równie długie, jak poprzednie. Pod obydwiema ścianami ciągnęły się długie, kucharskie stoły zrobione z metalu. Na każdym z nich, w równych odstępach, znajdowały się blaszane miski wypełnione gęstymi cieczami. Wszystkie miały inne kolory, w tej samej kolejności co tęcza.
          Najbardziej nie przeraziły mnie jednak miski, lecz to, co było nad nimi: nad każdą z nich, na grubym łańcuchu, zwisały końskie kopyta razem ze stawami. Każde z tych zwierzęcych członków ociekało tym samym kolorem cieczy, która znajdywała się w misce pod nimi. Kiedy ujrzałam, jak kolorowy płyn powoli spływa z kopyt, sącząc niewielkie krople, miarka się przebrała.
          Raz jeszcze wydarłam się jak szalona i nie bacząc na wszystko, rzuciłam się na schody. Cała drżąc ze strachu skakałam po dwa, a nawet trzy stopnie. Gdy ujrzałam uchylone dębowe drzwi, przyśpieszyłam. Wtedy potknęłam się dosłownie na ostatnim stopniu i poleciałam na ziemię. Z krzykiem wyciągnęłam ręce, by zahamować upadek.
          Leżałam tak jeszcze parę sekund, czując okrutne pieczenie zdartej skóry na nagich rękach, kiedy w końcu się otrząsnęłam. Poderwałam się szybko do góry i poczułam, jak coś mokrego spada na moje czoło.
          Kap. Kap. Kap.
          Zamarłam w bezruchu, tłumiąc przeraźliwe jęki, gdy w końcu odważyłam się podnieść głowę. W tym momencie na moją powiekę spadła kolejna, wielka, czerwona kropla. Skapywały one z drewnianego łuku, pokrywając zamazane literki tak wyraźnie, że mogło je przeczytać dziecko. Choć wcale tego nie chciałam, moje usta same przeczytały napis.
          – Witajcie w Krainie Tęczowych Kopyt...
          Nagle z otępienia wyrwał mnie odgłos kroków. Starając się myśleć jak najmniej, rzuciłam się przed siebie. Nie dbałam już kompletnie o nic; jedyne co chciałam, to się stąd wydostać. Przebiegłam przez parkiet, minęłam stolik i kanapy, potem jednorożca. Wpadłam z hukiem na drzwi i zaczęłam w nie tłuc pięściami tak mocno, że w końcu się otworzyły. Nieprzygotowana na to poleciałam przed siebie, ale zaraz poderwałam się do biegu, kiedy usłyszałam za sobą krzyki.
          Nie, myślałam tylko. Proszę, zostaw mnie. Proszę!
          Kiedy moje oczy wypełniła kolejna fala łez, obraz przed oczami mi się zamazał, a ja raz jeszcze wciągu tego dnia potknęłam się. Tym razem już o nic nie dbałam i upadłam boleśnie na ziemię, obcierając się na wszystkie możliwe sposoby.
          A potem już tylko leżałam.
          Czyjeś ręce podniosły mnie delikatnie i objęły mocno. Nie potrafiłam nic na to poradzić; po prostu pogodziłam się już ze swoim losem. Nie miałam jednak najbledszego pojęcia, co dopiero los mi szykuje.
          – Zosiu – rozległ się delikatny głos. – Już w porządku Zosiu. To ja, Asia.
          Słysząc jej głos, poczułam się jak w amoku. Pamiętam, że potem mnie podniosła  i pomogła mi dojść do domu. Po drodze ciągle szeptała miłe i uspokajające słówka, głaszcząc mnie delikatnie po głowie. Gdy wróciłam już do babci, nawet się z nią nie przywitałam, tylko udałam się prosto do swojego łóżka. Kiedy już na nim ległam, wszystko inne przestało mieć znaczenie, a ja odpłynęłam, śniąc o swojej wybawicielce.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz